PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=686359}
5,8 22 789
ocen
5,8 10 1 22789
4,0 4
oceny krytyków
Victor Frankenstein
powrót do forum filmu Victor Frankenstein

Oh biedna Mary

ocenił(a) film na 3

Im więcej ekranizacji oglądam tym jestem pewniejsza, że żaden z ich twórców nie przeczytał książki, wersja z 1994 jakoś się trzyma ale i tak chyba nie ma ekranizacji, która by chociażby działa się w czasach książki. Ale no cóż wtedy by wyszło, że to nie jest tak młody gatunek jakby się myśleć chciało.

ocenił(a) film na 3
justyna_52

Może i czytał, ale wie, że współczesny widz w takiej formie tej historii nie kupi. Książka miała swój osobliwy romantyczny urok, ale szczegóły stworzenia Monstrum oraz jego późniejszych zbrodni, czyli to co dla widza najbardziej atrakcyjne, zostały w niej zastąpione opisami wewnętrznych przeżyć Frankensteina jak i jego tragicznego tworu. I tu jest pies pogrzebany. Obecna widownia nie strawiłaby takich melodramatycznie ugrzecznionych bohaterów, bo pragnie zobaczyć kogoś tak przebojowego jak pajacujący na ekranie James McAvoy (w moim osobistym odczuciu tra-ge-dia). Niegdyś był Peter Cushing, tylko, że ten nie błaznował, a genialnie wcielił się w rolę zimnego drania i szalonego naukowca, który siał postrach na ekranie. Wracając do książki to tak na dobrą sprawę, wszystkie postacie (prócz samego protagonisty i Monstrum) nie mają jakichś specjalnie zarysowanych charakterów i znajdują się na bardzo dalekim planie, więc producenci filmowi mają tu duże pole do popisu. W najnowszym Frankensteinie nawet z tego nie skorzystano, bo kompletnie pominięto Elisabeth, braci Victora, czy jego najlepszego przyjaciela Henry'ego. Nawet z samego Frankensteina zrobiono rodowitego Anglika, którego ojciec mówi z upper RP akcentem. Zaczynam powątpiewać, czy ktoś w ogóle jeszcze pamięta, że Victor był z pochodzenia Szwajcarem. W każdym razie, receptą na rozbicie banku jest odrzucenie książki na bok, przekształcenie historii tak aby była lekka i przyjemna w odbiorze dla przeciętnego widza i voilà! Ludzie to kupią, choć jednego w nowej produkcji nie rozumiem. Jak można było tak spłycić serce tej opowieści i pokazać Monstrum przez zaledwie ostatnie 15 minut filmu na korzyść ukazania tak bezbarwnej postaci jaką jest Igor? I jeszcze ten jego romans z Lorelei, w jednej minucie akrobatki, a w drugiej wielkiej damy. Przecież to jest zupełnie bez sensu. W dodatku Victor niczego się nie nauczył ze swej ostatniej lekcji i pewnie będziemy mieli Victora Frankensteina 2. Zgroza!

Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 5
klikk12

Nie przeszkadzało mi to, że monstrum to zaledwie 15 minut, (nie wiem czy nawet tyle) ale to, że nic z tego nie wynikało. Stworzył go po to, żeby go zabić?
Film przeszarżowany, niekonsekwentny, a główna idea filmu - choć bardzo czytelna - w ogóle się nie klei.

Jeśli chodzi o książkę, to wcale nie trzeba czytać powieści Mary Shelley aby zrobić film o Frankenstainie. Ta historia żyje już od dawna swoim własnym życiem.

ocenił(a) film na 3
Leszy2

Na chłopski rozum: skoro pokazali potwora przez minuty, które możesz zliczyć na palcach dwóch rąk to i co z tego miałoby wynikać? W książce historia monstrum rozpoczęła się tam, gdzie w najnowszym filmie się skończyła - Frankenstein poczuł gorzkie rozczarowanie swoim, idealnym jak mu się wydawało, tworem. Ogarnął go strach i panika, co sprawiło, że porzucił potwora i próbował o całej sprawie zapomnieć. Niestety dla niego, jakiś czas później, monstrum rzuciło swój morderczy cień na jego życie, odrzucone przez ludzi, nieposiadające tożsamości i celu, zazdrosne o szczęście swojego "ojca" i pełne zabójczej zawiści, która ostatecznie przerodziła się w krwawą zemstę. Jest sens i pointa? Jak najbardziej. A co mamy w filmie? Zielonego Hulka, który ginie po paru minutach i... nic. Aha. To tak jakbyśmy w filmie o Draculi rzucili tytułowego bohatera na ostatnie kilkanaście minut, a wcześniej zapychali sceny pierdołami o romansie ex Quasimodo z ex akrobatką cyrkową. No sorry, Gregory, ale należy rozgraniczyć wątki poboczne od przewodniego (którego ja w tym filmie nie dostrzegam). Jeśli takie mają dzieła kręcić to niech sobie lepiej odpuszczą i wezmą się za inny materiał. W końcu tyle ciekawych klasyków nie ma jeszcze ekranizacji filmowych, a oni się uczepili tego Frankensteina i klepią gnioty na siłę.

"wcale nie trzeba czytać powieści Mary Shelley aby zrobić film o Frankenstainie. Ta historia żyje już od dawna swoim własnym życiem."

Nikt nie napisał, że trzeba, ale ten temat, jak sama jego nazwa wskazuje, odnosi się do drastycznych różnic pomiędzy książką a jej adaptacjami. Im odleglejszymi od pierwowzoru, tym durniejszymi, moim skromnym zdaniem. Stare klasyki od Universala i Hammera są może kiczowate i trącą myszką, ale bronią się przez wzgląd na genialne aktorstwo oraz mocną linię fabularną, ale przede wszystkim nadal świetnie się je ogląda. To nowe coś jest kupą ubraną w piękne, kolorowe pozłotko, czego kwintesencją jest scena, kiedy pijany Frankenstein wydziera się przy stole i kobietach, rzucając bon moty o spermie. Urocze, nie powiem.

Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 5
klikk12

Odnoszę wrażenie, że w filmie głownie przeszkadzała Ci niezgodność z książką i brak monstrum. Ja dla odmiany ciekaw byłbym filmu, w którym nie ma w ogóle potwora. Jest unicestwiony, a cała fabuła skupia się na rozprawie sądowej i skazaniu dr Frankensteina.
Książka Mary Shelley stanowi bardzo mały element w świadomości społecznej dotyczącej Frankensteina. Mało kto ją czytał, a duża część tych co czytali - srodze się zawiodła.

ocenił(a) film na 3
Leszy2

Hmm... Nie, bo żadne inne monstrum prócz tego ikonowego, wykreowanego przez Karloffa, do mnie nie przemawia. Porównanie do książki wykorzystałam za to, aby zwrócić uwagę jak płytki i bezsensowny jest ten film. W przeciwieństwie do powieści, brakuje w nim myśli przewodniej. Jest o wszystkim i o niczym, a oglądając go, skaczemy po masie nieciekawych bohaterów i jak sam napisałeś: nic z tego nie wynika. Książka była prosta jak budowa cepa, ale przynajmniej miała jakieś związki przyczynowo-skutkowe, które nie są obecne w opanowanym przez chaos filmie.

Nie wiem na czym opierasz te statystyki ("mało kto czytał" odnosi się do Ciebie/Twojej rodziny/znajomych?), ale mogę Ci zagwarantować, że prawie każdy doświadczony czytelnik miał styczność z "Frankensteinem" Shelley. W gwoli ścisłości, nie mam na myśli kogoś, kto pochłania jedną-dwie książki na rok, lub osobę, której literacki świat ogranicza się do Kinga, Browna czy E L James. Wyszukaj "Frankensteina" na portalu goodreads.com czy polskim lubimyczytac.pl, a potem zastanów się jeszcze ile osób czyta wyłącznie dla przyjemności i nie chwali się tym w internetach. Książka jak książka, jednym podoba się bardziej, innym mniej i to jest zrozumiałe, ale już nie przesadzaj z wygłaszaniem takich skrzywionych faktów, że duża część czytelników srodze się zawiodła.

Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 5
klikk12

Akurat tak się składa, że jestem oświadczonym czytelnikiem i znam paru innych doświadczonych czytelników. Prawie w Twojej gwarancji czyni wielką różnicę. Ta różnica wynika zapewne z Twojego klasycznego (archaicznego) podejścia zarówno do książki jak i filmu. Mogę się zgodzić z tym, że Karloff jest ikoniczny, ale osobiście takie wykopaliska traktuje właśnie jako eksponaty, a nie użytkowe filmy czy książki.

ocenił(a) film na 3
Leszy2

Jedna czy parę jaskółek wciąż wiosny nie czynią, a moje "prawie" robi zdecydowanie małą różnicę w porównaniu do Twojego "mało kto czytał" i "większość srodze się zawiodła". Zajrzałeś choć na podane przeze mnie wyżej portale? Wyszukałeś "Frankensteina" i jego ocenę? Wnioskuję, że nie, bo piszesz coś lakonicznie o moim archaicznym podejściu do książki i filmu, jakbyś mnie co najmniej znał i orientował się w moim światopoglądzie. Jeszcze, żeby to miało jakikolwiek związek z tematem to bym zrozumiała, ale ja się tu tyle napisałam, a Ty w zasadzie od siebie nic.

Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 5
klikk12

Zajrzałem. Ale to o niczym nie świadczy. To jednak klasyk, takie zawsze maja wysoka ocenę, mimo tego są "nieczytalne" dla typowego czytelnika. Podobnie jest z filmami. Słynne klasyczne filmy mają wysoką ocenę, ale czasem nie ma nawet gdzie ich obejrzeć, bo i zainteresowanie nikłe.

ocenił(a) film na 3
Leszy2

Nie, nie, chwila. Najpierw napisałeś, że niewielu ludzi przeczytało tę powieść, a większość tych co przeczytała, srodze się zawiodła. W tej chwili przyznajesz, że "Frankensteina" ocenia się wysoko, ale tylko dlatego, że jest on klasykiem. Z Twojego posta wynika więc, że powieści Shelley nie da się czytać, a około 800 tysięcy czytelników zrecenzowało i oceniło książkę, której nawet nie miało w rękach, lub przekartkowało ją, nie przypadła im do gustu, a mimo wszystko i tak oceniło wysoko z uwagi na rok powstania? Skąd te wnioski? Przyznam, że nie przebrnęłam przez "Władcę Pierścieni" i zastygłam w połowie pierwszego tomu. Czy to znaczy, że mam piać peany na część tej książki, bo to klasyk i nie wypada pisać, że z mojego punktu widzenia, nie da się tego czytać?

" Słynne klasyczne filmy mają wysoką ocenę, ale czasem nie ma nawet gdzie ich obejrzeć, bo i zainteresowanie nikłe."

Po pierwsze, to nieprawda, że jeśli dany film nie jest często emitowany w telewizji publicznej to automatycznie przestaje istnieć w świadomości kinomanów. Przykład pierwszy z brzegu: "Rashamon" Kurosawy, film z 1950 roku, który obejrzało ponad 16 tysięcy Polaków, a chce obejrzeć jeszcze więcej, bo ponad 19 tysięcy. Kliknij, aby sprawdzić. Po drugie, właśnie potwierdziłeś to, o czym wcześniej pisałam. Doświadczony kinoman będzie miał pojęcie, kim był np. Orson Wells i jeśli jeszcze nie widział "Obywatela Kane'a" to z pewnością go kojarzy i obejrzy przy najbliżej okazji. Dokładnie tak samo jest z czytaniem książek. Mole książkowe będą ciekawe tej prawdziwej historii Frankensteina, przeczytają i wyrobią sobie opinię o nim.

Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 5
klikk12

No właśnie. Sprawa podobna jak z "Władcą.." - nie da się tego czytać (przeczytałem trzy razy) - potwierdzam. A ma wysoka ocenę ? Ma. "Frankenstein" jest krótszy, więc można jednak przez niego przebrnąć w odróżnieniu od "Władcy", ale jest się zwiedzionym. Wszystko się zgadza.
W tym jest problem, że uważa się iż 'prawdziwy kinoman' ma być również muzealnikiem wielbiącym ramoty. Sorry, ale miłośnik motoryzacji wcale nie musi grzebać się w historii i wielbić starożytne modele.
Ja przekartkowałem "Frankensteina" i doszedłem do wniosku, że jeśli to ma coś wspólnego z "Drakulą" to sobie odpuszczę bo "Drakuli" nie przebrnąłem, a jest tyle innych ciekawych książek.

ocenił(a) film na 3
Leszy2

No dobrze, tylko, że osoby, które przeczytały "Władcę Pięrścieni" i oceniły go wysoko, naprawdę uważają tę książkę za świetną i zdziwiłbyś się, jakiej używają argumentacji, aby tego dowieść (na pewno nie takiej, że Juliusz Słowacki wielkim poetą był i basta). Spróbuj tylko wejść w dyskusję z fanami, jeśli Ci życie miłe. I ja nie sugeruję, że oni nie mają racji, bo wszystko jest dla ludzi, również i książki. Przedstawiam Ci tylko jak ja tą powieść odebrałam i to, że zdecydowanie nie została ona napisana dla mnie, a mimo wszystko nie traktuję jej ulgowo, bo to klasyk i bibliofile mnie wyszydzą.

Nie tylko stare książki mają wysokie oceny. Spójrz na "Pięćdziesiąt twarzy Greya" i na to ilu ludzi zachwyca się tą cienizną. Nawet seks nie jest mocną stroną tej grafomanii (opisy na dwa zdania, dosłowne szaleństwo). Dla mnie ta książka to jakiś żart, ale większości się podoba, mimo że nie jest wyjęta z XIX wieku. Nie trafił "Frankenstein" w Twoje gusta? W porządku, ale to wcale nie znaczy, że inni wypowiadają się, że to fajna książka, bo tak wypada. Powiem szczerze, że mi się ta powieść ogólnie podobała, ale czytałam o wiele lepsze i gorsze od niej.

No wiesz, nie trzeba być wielbicielem staroci, żeby mieć o nich jakieś pojęcie i nie być ignorantem. O to mi chodzi. Jak można rozmawiać, powiedzmy o kinie, nie mając podstawowej wiedzy o tym jak zmieniało się ono na przełomie lat? Jeśli rozmawiałbyś o komediach i ktoś w dyskusji wplótłby nawiązanie do Charliego Chaplina, zapytałbyś: a kto to był ten Chaplin? Nikt Cię nie będzie traktował poważnie, jeśli będzie Ci musiał tłumaczyć takie oczywistości.

Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 5
klikk12

Nie chodzi o to, że oni wszyscy kłamią. Nie oni nie kłamią. Subiektywnie przedstawiają swoje racje. Ale większość też ma swoją subiektywną rację. Dlatego napisałem co napisałem. Publika zwiedziona atrakcyjnością wersji kinowych, zarówno 'Frankensteina' jak i 'Władcy Pierścieni, sięga po książkę i... porażka. Nie dlatego, że książka jest zła. Dlatego, że jest specyficzna. Inna. Czy choćby - stara.
Inną sprawą jest to, że o ile o nowościach można dyskutować, to klasyka pozostaje poza wszelką dyskusją. A jej wielbiciele czują wręcz pogardę dla parweniuszy. Rockmen będzie zawsze gorszy od filharmonika, rysownik komiksów gorszy od impresjonisty. To niesprawiedliwe. Dzisiaj pierwszy z brzegu maratończyk-amator biega szybciej niż Emil Zatopek. Czy wiedza kim był Emil Zatopek jest mu do czegokolwiek potrzebna? Czy Emil Zatopek mógłby nauczyć czegokolwiek współczesnego amatora biegów dystansowych? Nie. Ale Emil Zatopek wielkim sportowcem był. Umiejętności współczesnych aktorów daleko przewyższają umiejętności Chaplina, który przegrał konkurs sobowtórów na Charliego Chaplina. Na prawdę, wiedza o tym kim był Chaplin nie jest do niczego potrzebna podczas oglądania filmów, tak samo jak wiedza o tym jak wyglądał Ford T, nie jest do niczego potrzebna, nawet konstruktorom samochodów. Dzisiejszy świat jest na tyle złożony, że nie da się już być tzw. 'człowiekiem renesansu', a kto się jednak przy tym upiera, zostaje co najwyżej renesansowym człowiekiem.

ocenił(a) film na 3
Leszy2

Nie, ja to napisałam, a Ty tylko po mnie powtórzyłeś. Wyżej stwierdziłeś za to, że każdy klasyk ma wysoką ocenę tylko dlatego, że jest klasykiem, więc gdzie tu mowa o subiektywnym zdaniu? Wyraźnie zasugerowałeś, że ludzie nabijają wysokie oceny starociom, bo wypada, a tak naprawdę nie da się tego czytać/oglądać, co wcale nie jest prawdą, chociażby na moim przykładzie. Teraz z kolei trzymasz się zdania, że mało kto "Władcę...", czy "Frankensteina" znał dopóki nie wyszły do kin ich adaptacje, co także jest bzdurą. Jakież to super atrakcyjne wersje filmowe miał ten okropny "Frankenstein", żeby ludzie walili do księgarni drzwiami i oknami po książkę? No słucham, bo ja takowych nie zauważyłam. Pomijając starocie z Karloffem i Cushingiem, które nie każdemu podejdą, pozostaje tylko jeden film z Robertem De Niro, bardzo podobny do książki zresztą. Nowego nie liczę, gdyż wyszedł dopiero w listopadzie ubiegłego roku, a więc gdzie te wabiki? Tak naprawdę to już sama nie wiem o co Tobie w tej dyskusji chodzi i co Ty chcesz mi udowodnić. Zaczęło się od tego, że wytrzaskałeś tu jednostronną opinię na temat powieści Shelley, a jak przyszło do zderzenia z faktami (oceny czytelników w internetach) to zacząłeś się plątać i tłumaczyć je sobie tak, że klasyk to jednak klasyk i że one wciąż o niczym nie świadczą.

Wiadomo, że wielu współczesnych aktorów przewyższa swoim kunsztem tych starych, bo aktorstwo bardzo rozwinęło się przez te wszystkie lata. Powstały szkoły filmowe i teatralne, więc porównywanie tego do siebie jest bez większego sensu i mija się z celem. Trzeba jednak przyznać, że gdyby nie tacy ludzie filmu jak między innymi Chaplin, w ogóle nie oglądałbyś teraz dobrych komedii. Tak się zachwycasz współczesnością, a nie dociera do Ciebie, że dzisiaj, które znasz i tak podziwiasz, mogłoby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby nie wkład i osiągnięcia ludzi, którzy żyli powiedzmy 70 lat przed Tobą. Przykładowo, przed gwiazdami rocka istnieli kompozytorzy, którzy tworzyli naprawdę złożoną muzykę. Nie wieszam tu psów na fanach rocka, bo sama nie słucham tylko i wyłącznie Bacha, ale i nie wypieram tego faktu (no bo sorry, ale to jest fakt). Nigdzie nie napisałam, że masz mi ze szczegółami przedstawić schemat Forda T, bo i nie musisz, ale zawsze dobrze jest wiedzieć, że coś takiego istniało, jeśli interesujesz się motoryzacją, bo są tacy, którzy się nie interesują, a wiedzą i chwała im za to. Ja zakładam, że lepiej coś wiedzieć niż nie wiedzieć nic, bo może nadejść kiedyś taki nudny dzień, w którym nie będziesz w stanie rozwiązać krzyżówki. No, ale skoro Ty masz takie podejście, że oglądanie/czytanie klasyków, czy nauka historii o nic Cię nie wzbogaci, a jest jedynie stratą czasu to kończę z Tobą rozmawiać. Widzę, że Cię nie przekonam i tyle.

Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 5
klikk12

Oczywiście, że mnie nie przekonasz, bo za bardzo nie ma do czego. Czepiasz się słówek i wyciągasz błędne wnioski.
Świetnie wiem kim był Chaplin i jak wygląda Ford T, ale za to nie wiem też wielu innych rzeczy. Bo mnie nie interesują, wiem natomiast wiele z dziedzin, które mnie interesują. Kiedyś wypadało to, nie wypadało tamtego, teraz to się zmienia. Każdy buduje swoją rzeczywistość.
Nie napisałem, że ma wysoka ocenę TYLKO dlatego, że jest klasykiem, ale że ZAWSZE mają wysoką ocenę.
Choćby na Twoim przykładzie - nie przebrnęłaś przez "Władcę.."
Ludzie chętnie sięgają po książkę po obejrzeniu filmu - to oczywiste. Gdzie ja napisałem, że mało kto "Frankensteina" znał dopóki nie wyszły do kin ich adaptacje?
Podsumowując: "Frankenstein" to twarz Borysa Karloffa, a nie książka Mary Shelley. Książka jest przestarzała i nie zapomina się o niej jedynie za względu na regularnie odświeżaną legendę filmową.

ocenił(a) film na 3
Leszy2

Dobrze, że Ty się nie czepiasz słów i nie odwracasz kota ogonem. Dawno miałam już Ci zwrócić uwagę, ale z grzeczności to przemilczałam.

Świetnie, że wiesz kim był Chaplin, ale szkoda, że palnąłeś też, iż wiedza o nim i o jego filmach do niczego się kinomanowi nie przyda, a to jest według mnie zwykła ignorancja. To tak jakby się z Tobą dzieciak ze szkolnej ławki wykłócał, że on się nie chce uczyć angielskiego, bo mu się ten język do niczego w życiu nie przyda i go to nie interesuje. A czy ten młody człowiek wie, gdzie skończy za kolejne 10 lat i czy nie będą to na przykład Stany Zjednoczone? Nie, nie wie, dlatego takie tłumaczenie, że kiedyś wypadało to, a nie wypadało tamto do mnie nie dociera. To co dla Ciebie jest budowaniem własnej rzeczywistości, dla mnie jest zwyczajnym nieuctwem. Niegdyś ludzie nie mieli internetów, tylko biblioteki i lgnęli do wiedzy, chcieli się uczyć i rozwijać. Dzisiaj wiedzę masz ogólnodostępną, podaną na tacy, ale zamiast ludzi wykształconych, masz multum wykształciuchów. Przykład? 55% nauczycieli nauczania początkowego dzieli przez 0. No, ale można to usprawiedliwić tak, że oni po prostu budują swoją rzeczywistość i uważają, że takie tam stare banały im się do niczego w życiu nie przydadzą, bo to ich nie interesuje. Szkoda tylko, że taki ktoś przekazuje swój brak wiedzy dalej i przez to robi się błędne koło. I nie, ja nie twierdzę, że masz wiedzieć wszystko o fizyce kwantowej (bo zaraz mi to zapewne wytkniesz), ale podstawy i ogólne pojęcie, jeśli twierdzisz, że dużo czytasz, powinieneś mieć opanowane. Smutno mi się robi jak słyszę, że dzieciaki w ogóle nie znają prostych nazw drzew, które ja w ich wieku rozpoznawałam bez problemu. No sorry, ale jeśli taką ludzie mają budować rzeczywistość to ja się cieszę, że z każdym dniem mi bliżej do śmierci.

"Nie napisałem, że ma wysoka ocenę TYLKO dlatego, że jest klasykiem, ale że ZAWSZE mają wysoką ocenę."

Plączesz się jak diabli. A czy to nie jest przypadkiem to samo? Każdy klasyk ma zawsze wysoką ocenę, ponieważ...? No właśnie, tego już nie napisałeś.

"Choćby na Twoim przykładzie - nie przebrnęłaś przez "Władcę.." "

Widzisz i to właśnie nazywam odwracaniem kota ogonem, bo ja użyłam przykładu "Władcy Pierścieni" po to by Ci pokazać, że nie każdy czytelnik wystawia mu wysoką ocenę, bo go koledzy wyśmieją, że nisko ocenił klasykę fantasy, albo mu dziadek nie odpisze w spadku domowej biblioteczki.

"Ludzie chętnie sięgają po książkę po obejrzeniu filmu - to oczywiste."

Okej, ale na przykładzie "Frankensteina" też? Bo on jest przedmiotem naszej rozmowy (patrz punkt następny).

"Gdzie ja napisałem, że mało kto "Frankensteina" znał dopóki nie wyszły do kin ich adaptacje?”

A chociażby tutaj: "Publika zwiedziona atrakcyjnością wersji kinowych, zarówno 'Frankensteina' jak i 'Władcy Pierścieni, sięga po książkę i... porażka". Zasugerowałeś, że ludzie tej historii nie znali, tylko sięgnęli po książkę, zwiedzeni atrakcyjnością wersji kinowych. Zapytałam więc: jakich wersji kinowych? Jakie to ponętne wersje kinowe zauważyłeś, żeby pisać takie rzeczy? Istnieją jakieś wystrzałowe i steampunkowe oprócz tego nowego filmu? Napisałam też wcześniej, że doświadczony czytelnik "Frankensteina" dawno już ma za sobą i raczej da się przez niego przebrnąć, czemu Ty cały czas zaprzeczasz, zupełnie nie wiem czemu, bo dowody na to masz na popularnych, internetowych portalach.

"Podsumowując: "Frankenstein" to twarz Borysa Karloffa, a nie książka Mary Shelley. Książka jest przestarzała i nie zapomina się o niej jedynie za względu na regularnie odświeżaną legendę filmową."

Sprostowanie: potwór Frankensteina ma twarz Karloffa i tyle. Co do drugiej części Twojej wypowiedzi, zapomniałeś tylko dodać, że to jest Twoja subiektywna opinia, która wciąż nie udowadnia tego, że mało kto książkę czytał, a większość srodze się zawiodła po lekturze (Twoje słowa). Ja, tak samo jak około 800 tysięcy czytelników zarejestrowanych na goodreads, czytałam tą powieść, przy czym podobała się ona większości i to jest fakt, którego podważyć nie możesz. Pisać sobie możesz, że Twoja racja jest najmojsza, ale fakty pozostają faktami.

Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 5
klikk12

Z pewnością nie wiesz bardzo wielu rzeczy. Udowodnisz mi, że wiesz wszystko? Nie. A skąd wiesz jaka wiedza będzie Ci potrzebna za 10 lat? Zdefiniowałaś się właśnie jako nieuk i ignorant. Bardzo mi przykro.
Mówisz o czymś zupełnie innym podczas gdy ja twierdzę, że: Do OGLĄDANIA FILMÓW WIEDZA O HISTORII KINA NIE JEST POTRZEBNA.

"Plączesz się jak diabli. A czy to nie jest przypadkiem to samo?" - nie, nie jest to samo. Każdy klasyk ma wysoką ocenę, bo oceniają go wyłącznie wielbiciele klasyki, podczas gdy bieżące filmy oceniają wszyscy którzy oglądają.

800 tysięcy. - pozostaje cała reszta, która wie kto to jest Frankenstein, a książki nie czytała. I w życiu nie przeczyta bo książka ma 200 lat i jest nudna.

ocenił(a) film na 3
Leszy2

I gadał se dziad do obrazu... Ty w ogóle nie zrozumiałeś tego co ja napisałam i z całej mojej wypowiedzi wyniosłeś tylko to, czego w niej nie było. Nie uważam się za alfę i omegę, nie wiem, gdzie skończę za dziesięć lat i właśnie dlatego nie mam takiego dziwnego podejścia do nauki i świata jak niektórzy. Staram się rozwijać zamiast pisać, że kiedyś wypadało coś wiedzieć, a teraz już nie, bo nikt tego ode mnie nie wymaga. Wystarczy, że ja tego od siebie wymagam, żeby właśnie tym ignorantem nie być i tyle. Bardzo mi przykro, ale jeśli ktoś tu coś pokazał to właśnie Ty: swój brak czytania ze zrozumieniem lub odwracanie kota ogonem (po raz kolejny!) na pięć z plusem. I jeśli każdego swojego posta mam Ci tak rozkładać na czynniki pierwsze to nie widzę sensu dalszej dyskusji, bo naprawdę szkoda mi cennego czasu.

Wyłącz tego caps locka, bo u mnie ze wzrokiem jeszcze wszystko w porządku i nie próbuj znowu kręcić, bo to już naprawdę irytujące jest. Kilka postów wyżej rozmawialiśmy o doświadczonych kinomanach, nie o ludziach, którzy włączają sobie jakiś film i serial do obiadu, nawet go uważnie nie oglądając. "W tym jest problem, że uważa się iż 'prawdziwy kinoman' ma być również muzealnikiem wielbiącym ramoty" - Twoje słowa, z którymi ja się nie zgadzam, bo nie trzeba wielbić staroci, żeby mieć o nich jakieś pojęcie. Poza tym, wiedza o historii kina jest jak najbardziej potrzebna kinomaniakowi, bo inaczej nie będziesz go mógł nazwać tym kinomaniakiem. Znawca kina, oglądając dany film, wyłapie pewne nawiązania i smaczki z innych produkcji, będzie wiedział, że teraz większość reżyserów czerpie garściami z dorobku artystycznego ludzi, którzy już dawno nie żyją i nie będzie się podniecał formą nowych filmów tak jak osoby, które dopiero zaczęły swoją przygodę z filmami, gdyż będzie sobie zdawał sprawę z tego, że nic nowego mu nie pokazano. No i o czym ja sobie porozmawiam z takim człowiekiem, oglądając same "Zmierzchy", czy tam horrory klasy B? Nie pogadam sobie, bo żeby sobie pogadać to coś wiedzieć najpierw muszę.

"Każdy klasyk ma wysoką ocenę, bo oceniają go wyłącznie wielbiciele klasyki, podczas gdy bieżące filmy oceniają wszyscy którzy oglądają."

Bzdura. Skąd Ty to w ogóle możesz wiedzieć? Spacerowałeś się od domu do domu w różnych krajach, niczym Świadek Jehowy, i przeprowadzałeś ankiety? Filmy są dla ludzi, a Ty rozdzielasz je na te nie do oglądania, bo są stare i te do oglądania, bo są nowe, co jest nonsensem, ponieważ gusta są różne. To, że Ty tak masz, wcale nie znaczy, że i inni muszą.

"800 tysięcy. - pozostaje cała reszta, która wie kto to jest Frankenstein, a książki nie czytała. I w życiu nie przeczyta bo książka ma 200 lat i jest nudna."

… i bo Leszy2, nasza wszystkowiedząca wyrocznia, tak powiada. Amen.

Pozdrawiam jeszcze raz i bez odbioru.

ocenił(a) film na 5
klikk12

Myślałem, że pogłębiasz swoją wiedzę na wypadek, gdyby za 10 lat była Ci potrzebna.
Meloman nie odnajduje nawiązań i wpływów innych twórców, (choć są tacy analitycy) tylko interpretuje utwór na swój sposób. Czasem interesuje go sam twórca, ale twórcy raczej unikają obnoszenia się z inspiracjami (choć nie zawsze). Ale najczęściej odnajduje się w utworach własne emocje. To samo jest w filmie. Twórcy na ogół nie nawiązują do swoich mistrzów tylko wykorzystują ich doświadczenia, a mówią głównie o sobie, o problemach społecznych, czy po prostu bawią widownię. Filmoznawstwo jest do tego niepotrzebne. Liczy się umiejętność wyłapywania odniesień, a nie od kogo się uczył twórca. W skokach narciarskich istotnie jest kto dalej skoczy i czy ładnie wykona telemark, a nie że skoczek nawiązuje do Boklova i Norheima.

Wnioskuję stąd, że w kinach lecą głównie nowości i to one napędzają sprzedaż, a "klasyki" leżą w koszach w hipermarketach, lub są po 2 zł na allegro, a w święta "nic nie ma w telewizji"
Oczywiście, że są różne gusta. Ludzie chodzą po muzeach i odwiedzają zloty starych samochodów, ale na co dzień wszyscy jeżdżą nowymi. Nowe filmy nawiązują do współczesnych problemów społecznych, do współczesnych stylów estetycznych, o technice (nie tylko technicznej) nie wspomnę. Stare tego nie mają. I to wystarczy.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones